Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W łódzkim szpitalu zmarła dziewczynka ze Skierniewic. Sprawę bada prokuratura

Tomasz Imiński
Rodzice dziewczynki są zrozpaczeni. Każde miejsce w ich domu przypomina im kochaną córeczkę. - Jak z tym wszystkim żyć? – pytają.
Rodzice dziewczynki są zrozpaczeni. Każde miejsce w ich domu przypomina im kochaną córeczkę. - Jak z tym wszystkim żyć? – pytają. Tomasz Imiński
Jagódkę uwielbiali wszyscy w rodzinie. Była pogodnym i wesołym dzieckiem. Rozwijała się znakomicie.

Miała niespełna piętnaście miesięcy, a już biegała i bawiła się w chowanego. Czasem chorowała, bo wszystkie dzieci przecież chorują. Ale dlaczego zmarła? Dlaczego radosny maluch, który ma co prawda biegunkę, ale wchodzi do szpitala na własnych nóżkach, chwilę później jest nieprzytomny i umiera. Dlaczego dziecko tuż po podaniu kroplówki przestaje oddychać, a akcja serca zatrzymuje się?

Na te pytania jeszcze nikt nie potrafi odpowiedzieć.

Jagódka zmarła w minioną sobotę w klinice przy ul. Spornej w Łodzi. Trafiła tam prosto ze skierniewickiego szpitala. Tu przyprowadzili ją rodzice. Dziewczynka sama weszła na oddział.

- To wszystko moja wina - płacze dziadek Jagody. - To ja namówiłem córkę, by poszła z dzieckiem do lekarza, a potem do szpitala. Może gdyby zostali w domu, to wszystko inaczej by się potoczyło?

Jagódka trafiła do skierniewickiego szpitala w czwartek, 17 lutego. Skierował ją tam lekarz z przychodni rejonowej. Dziecko miało biegunkę.

- Córeczka była cały czas wesoła. Przed pójściem do szpitala coś jeszcze zjadła w domu. Na izbie przyjęć też wszystko było w porządku. Pobrano jej krew do badań, założono wenflon i przyjęto na oddział - mówi pani Joanna, mama Jagody. - Wszystko zaczęło się w chwili, gdy podłączono kroplówkę. Trzymałam ją na rękach. Spłynęły może cztery krople i córka najpierw się naprężyła, a po chwili jej ciało bezwładnie opadło.

Serce dziecka przestało bić. Oddech zanikł. W małym pomieszczeniu na oddziale dziecięcym skierniewickiego szpitala zrobiło się potworne zamieszanie. Pielęgniarki zabrały matce dziecko. Wezwano lekarza. Zaczęła się akcja reanimacyjna. Minuty dłużyły się w nieskończoność. Personel masował serce dziecka i podawał mu tlen przez aparat ambu. - Krzyczeliśmy, by zrobiono coś więcej. Pytaliśmy, dlaczego nikt nie podłączył naszego dziecka do respiratora? - wspomina dramatyczne chwile pan Daniel, ojciec Jagódki.

W tym czasie lekarze próbowali znaleźć miejsce dla dziecka w łódzkiej klinice. Ktoś powiedział rodzicom, że "szefowa cały czas wisi na telefonie". Jagódkę ręcznie reanimowano półtorej godziny. Wreszcie specjalistyczna karetka zabrała ją do szpitala w Łodzi. - Dlaczego nie wezwano śmigłowca? Przecież byłoby szybciej. Dlaczego karetka zabrała naszą córkę tak późno? Dlaczego wszystko trwało tak strasznie długo? - pyta rozżalona matka dziecka. - Nie pozwolono nam jechać w karetce. Pędziliśmy za ambulansem naszym samochodem. Po drodze do Łodzi karetka dwukrotnie stawała. - Podobno lekarze reanimowali naszą córkę - mówią rodzice. - Jagódka trafiła do dziecięcej kliniki przy ulicy Spornej w Łodzi. Była godzina 23. W Łodzi lekarze natychmiast podłączyli nasze maleństwo do aparatu. Jagódka walczyła o życie przez dwa dni. Lekarzom nie udało się jej ani razu wybudzić z zapaści. Zmarła w sobotę około godziny 16.30.

W piątek, a więc czasie gdy dziecko jeszcze żyło, rodzice złożyli w prokuraturze doniesienie o możliwym popełnieniu błędu w sztuce lekarskiej, który spowodował ciężki uszczerbek na zdrowiu ich dziecka. Reakcja prokuratury była natychmiastowa. Jeszcze tego samego dnia zabezpieczono dokumenty. W chwili, gdy Jagódka zmarła, charakter postępowania uległ zmianie. Obecnie prokuratorzy prowadzą śledztwo starając się wyjaśnić okoliczności zgonu. Biegli będą też sprawdzać, czy błąd lekarski rzeczywiście nastąpił i czy doprowadził on do śmierci dziecka.

- Naszym zdaniem trzeba przede wszystkim ustalić, co to była za kroplówka. Dlaczego serce naszego dziecka przestało tak nagle bić? Dlaczego cała reanimacja trwała tak długo? Dlaczego nie podłączono Jagódki do specjalistycznego sprzętu tak, jak to natychmiast zrobiono w Łodzi? Dlaczego, dlaczego, dlaczego!!!!! - bezgłośnie krzyczą zrozpaczeni rodzice.

Sekcję zwłok dziecka przeprowadzono w środę, 23 lutego w Łódzkim Zakładzie Medycyny Sądowej. - Jej wstępne wyniki nie przyniosły odpowiedzi na pytanie, co mogło być przyczyną śmierci. Zlecone zostały dokładne badania histopatologiczne. Na ich wyniki musimy jeszcze poczekać - wyjaśnia prokurator Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi. - Został również powołany zespół biegłych, który będzie całą sprawę analizował. Na początek została zabezpieczona dokumentacja medyczna zarówno z przychodni zdrowia, gdzie dziecko było leczone jak i z obu szpitali.

Rozmawialiśmy z lekarzami ze skierniewickiego szpitala. Wszyscy są głęboko wstrząśnięci tą tragedią. Personel oficjalnie wypowiadać się nie chce. Lekarze są natomiast przekonani, że wszystko co robili, zrobili zgodnie ze sztuką lekarską. Co do kroplówki, to też pochodziła ona z pewnej partii. - Reanimowaliśmy dziecko ręcznie, bo w naszym szpitalu nie ma respiratora dla tak małych dzieci - zapewniają lekarze.

Komentarza w sprawie odmówił również Dariusz Diks, zastępca dyrektora skierniewickiego szpitala do spraw medycznych. - Stała się wielka tragedia. Głęboko współczuję najbliższym dziecka. Do czasu zakończenia prokuratorskiego postępowania nie mogę udzielać w tej sprawie żadnych komentarzy - stwierdził Dariusz Diks. - Proszę mnie zrozumieć.

Najbliżsi Jagódki pamiętają wydarzenia ostatnich dni. Wizyta w przychodni zdrowia, koszmar w skierniewickim szpitalu, dramatyczne przeżycia w Łodzi. Rodzice widzieli, jak ich córka powoli umiera. W tych strasznych chwilach najgorsza była bezsilność. Patrzyli, jak personel skierniewickiego, a potem łódzkiego szpitala próbował pomóc Jagódce, sami jednak nie mogli zrobić nic. Los ich dziecka był w rękach lekarzy.

Co teraz czują? Teraz jest olbrzymi żal, a ból po stracie dziecka potęguje narastająca tęsknota.

Czy śmierć Jagódki mogła być nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności? Wypadkiem rzadszym niż jeden na milion? Choroby, które mają piorunujący i tragiczny przebieg, czasem się zdarzają. - To niemożliwe. Coś z tą kroplówką musiało być nie tak - ojciec nie wierzy w taki scenariusz. - Jedna z diagnoz mówiła, że nasza córka miała wirusowe zapalenie mięśnia sercowego. Może tak było. Ale dlaczego jej serce przestało bić w chwili podania kroplówki? - pyta.

Na wyniki badań histopatologicznych będzie trzeba poczekać co najmniej dwa miesiące. Prokuratorzy mają nadzieję, że pozwolą one odpowiedzieć na pytanie, co było bezpośrednią przyczyną śmierci. - Zbadanie okoliczności śmierci to jedno. Sprawdzenie procedur medycznych to zupełnie inna kwestia. Tą sprawą zajmie się powołany przez nas zespół ekspertów - zapewnia prokurator Kopania.

Rodzina dziewczynki jest wstrząśnięta. - Szykowaliśmy się do chrzcin. Miały być w święta. Jagódkę ochrzciliśmy w szpitalu - mówi matka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto