Liza z Łucka: "Zbudziły mnie głośne huki"
Liza ma 17 lat. Do ośrodka recepcyjnego utworzonego na terenie rogozińskiego OSiR-u przybyła we wtorek, wraz z mamą i dwójką młodszego rodzeństwa: 4-letnią siostrą i 2-letnim bratem.
Rodzina Lizy pochodzi z Łucka. Wiodła tam spokojne życie. 17-latka studiowała design na tamtejszym uniwersytecie. Ma chłopaka, grono bliskich przyjaciół, marzenia i plany. 24 lutego jej poukładany świat runął. Zastąpił go chaos, strach i niepewność.
- Nie mamy pojęcia co będzie dalej. Ostatnie dni pokazały, że niczego nie możemy być pewni. Putin mówił, że nie będzie strzelał do cywilów, ale to robi. W tej chwili najważniejsze dla nas jest to, że jesteśmy już bezpieczni - wyznaje.
24 lutego Lizę i jej rodzinę zbudziły głośne wybuchy. Gdy dotarło do nich, że to rosyjskie rakiety, wszyscy schowali się w skrytce pod podłogą.
- Jeszcze tego samego dnia spakowałam się, wzięłam kilka ubrań i niezbędne dokumenty. Chciałam pojechać do Polski, ale autobusy były już przepełnione. Tata podwiózł mnie do kordonu, tam czekał na mnie wujek. Razem z chłopakiem wsiedliśmy do autobusy rejsowego i wyruszyliśmy do waszego kraju. Nie wiedzieliśmy kiedy i czy w ogóle uda się nam przekroczyć granicę - wspomina.
Dziewczyna wiele godzin czekała na przekroczenie granicy. Kolejka, w której stała wraz z innymi uciekającymi przed wojną Ukraińcami, liczyła kilka kilometrów.
- Odczułam ogromną ulgę, gdy strażnicy sprawdzili moje dokumenty i przekroczyłam granicę. Wsiadłam do autobusu, który zawiózł mnie do Lublina. Następnie przesiadłam się w pociąg do Poznania - relacjonuje nastolatka.
Liza, gdy tylko dowiedziała, że w Polsce uchodźcy mogą liczyć na pomoc i dach nad głową, postanowiła ściągnąć tu swoją najbliższą rodzinę.
- Sytuacja na Ukrainie jest coraz to bardziej dramatyczna. Skontaktowałam się z mamą i prosiłam ją, aby również uciekła do Polski z moim rodzeństwem. Zgodziła się - opowiada.
Rodzina spotkała się w poniedziałek (29 lutego) na dworcu w Poznaniu. Stamtąd już razem przyjechała do Rogoźna. Na Ukrainie został jednak ojciec Lizy. Dziewczyna z dumą, ale i strachem mówi: - Tata walczy o wolność naszego narodu.
- Tata razem z innymi mężczyznami przygotowuje siatki maskujące na czołgi, barykady oraz koktajle mołotowa - opowiada.
Chłopak Lizy jest studentem Politechniki Poznańskiej. Dwa dni przed atakiem Rosji na Ukrainę przyjechał do rodziny w odwiedziny. 25 lutego razem z nią wrócił do Polski.
Olga z Lwowa: "Kobieta chroniąca swe dzieci jest w stanie zrobić wiele"
Olga w ośrodku przebywa z dwoma synami. Mają 6 i 9 lat. Jednak zanim dotarła do Rogoźna, przebyła wiele tysięcy kilometrów. Mieszka we Lwowie, z którego uciekła drugiego dnia napaści Rosji na jej ojczyznę.
- Kobieta chroniące swe dzieci jest w stanie zrobić wiele. Nigdy wcześniej nie mówiłam po polsku. Trochę rozumiałam, bo czasami oglądałam polską telewizję. W obecnej sytuacji nie miałam jednak wyboru. Szybko się uczę, dużo mówię. Wcześniej rzadko też prowadziłam samochód. Obawiając się jednak o życie moich dzieci, pokonałam wiele tysięcy kilometrów - opowiada kobieta.
Olga opowiada, że w czwartek (24 lutego) jeszcze starała się funkcjonować normalnie. Była w pracy, a dzieci w szkole. Jednak kilka godzin później nie miała już wątpliwości, że musi uciekać.
- Razem z moją siostrą i jej dziećmi wsiadłyśmy w samochód. Kierowałyśmy się w stronę granicy. Myślałyśmy tylko o tym, aby ją jak najszybciej przekroczyć. Moja siostra ma rodzinę w Polsce, zatrzymała się u nich niedaleko Zamościa. Mój mąż natomiast jest kierowcą ciężarówki, pracuje w Polsce. Pojechałam do niego do Zielonej Góry - opowiada kobieta.
Kobieta wraz z dziećmi na dwie doby zatrzymała się w hotelu. Jednak na dłuższą metę nie było to możliwe.
- Mąż mieszka w samochodzie. Jeździ po całej Polsce. Nie mogłam z synami zamieszkać na jego naczepie - mówi.
Kobiecie bardzo pomógł szef męża. To on dopełnił wszelkich formalności, dzięki którym Olga i jej synowie trafili do ośrodka w Rogoźnie.
- Jestem mu bardzo wdzięczna. Tak samo innym Polakom, którzy sprawili, że moje dzieci są bezpieczne. Otrzymaliśmy tutaj bardzo duże wsparcie. Synowie dostali buty i jedzenie. Wiele nie potrzebujemy, najważniejsze, że mamy dach nad głową - podkreśla.
Zoia z Lwowa. "Uciekaliśmy pociągiem. Ludzie leżeli na podłodze, dzieci płakały".
Zoia do ośrodka w Rogoźnie trafiła razem z trzema synami. Jej mąż, podobnie jak Olgi, jest kierowcą ciężarówki w Polsce. Gdy Rosjanie zaatakowali Ukrainę, spała w swoim mieszkaniu we Lwowie.
- O tym, co się dzieje, dowiedziałem się z telewizji i internetu. Z czasem docierało do nas coraz więcej przerażających informacji. Wiedzieliśmy, że nie mamy innego wyjścia, jak tylko uciekać. Mąż był już w Polsce, dlatego wsiedliśmy w pociąg. Chciałam jak najszybciej się z nim spotkać - relacjonuje.
Pociąg był przepełniony. Uciekający z kraju Ukraińcy leżeli nawet w przejściu na podłodze. Dzieci płakały.
- To było straszne. Do tego kilka kilometrów po przekroczeniu granicy pociąg się zepsuł - opowiada matka trójki dzieci.
Na dworcu w Lublinie na kobietę i jej dzieci czekał szef męża. Pomógł w załatwieniu wszystkich formalności i zawiózł ich na pociąg do Poznania. Stamtąd rodzina trafiła do powiatu obornickiego.
- Spotkało nas bardzo wiele dobra od Polaków - mówi ze łzami w oczach Ukrainka. - Jestem bardzo wdzięczna. Zapewniono nam nocleg, ale także jedzenie i ubrania.
Ukraina rozpocznie oficjalne rozmowy o przystąpieniu do UE
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?